Bunt maszyn
Piąty września 2020 roku, tą datę świat zapamiętał bardzo dobrze. To wszystko, co jest teraz, całe gówno, które nas otacza powstało w wyniku tamtych wydarzeń. Dziś możemy określić to mianem buntu maszyn. Wszystko na raz postanowiło sprzeciwić swoim stworzycielom. Maszyny wyszły spoza naszej kontroli. Wszystko się rozjebało, komputery, roboty, elektrownie, laboratoria. W końcu w ruch poszły bomby atomowe. Ze wschodu, zachodu, Europy. Został tylko popiół, łzy i ludzkie truchła. Ale najważniejsze było to, że ocalałem. W pierwszych latach jak i dużo później Bastion pozostał niezdobyty. Jednak my w środku nadal czuliśmy się jak w więzieniu. Maszyny trzymały nas w zamknięciu. Przez ładnych kilka miesięcy siedzieliśmy w celach jak psy. Smród gówna, wymiocin i rozkładu przenosił się po piętrach. Kiedy skończyło się jedzenie, niektórzy dopuszczali się nawet aktów kanibalizmu. To były najgorsze miesiące w moim życiu, wtedy pierwszy raz żałowałem, że nie jestem już po drugiej stronie. W ciągu tych kilkudziesięciu dni mój światopogląd uległ diametralnym zmianom. Nie mówię, że nie zmienił się już wcześniej, ale to co zobaczyłem przez ten czas ukształtowało moje myślenie na zupełnie inne tory. Stałem się zimnym, egoistycznym skurwielem dla którego liczyło się tylko własne przetrwanie. Później jednak musiałem nauczyć się żyć w stadzie. Moje ciało stawało się coraz bardziej męskie, nie miałem problemu z walką wręcz a tym bardziej z posługiwaniem się bronią. Z Glockiem przyjaźniłem się bardziej niż z niejednym człowiekiem. Jak już wcześniej wspominałem, w niecały miesiąc zdobyłem zaufanie Esteveza. Z tego co mówił był seryjnym mordercą, jednak według mnie był po prostu cwanym, cholernie inteligentnym gościem. Pod koniec pierwszego roku trwania wojny Estevezowi i naszej grupie udało się wydostać z celi. Pod jego komendami przejęliśmy Bastion, przeobrażając go w twierdzę. Wtedy pierwszy raz mogliśmy poczuć „wolność”, zobaczyć to, co odjebało się przez te kilkanaście miesięcy. Zewsząd otaczała nas pustynia, fauna i flora prawie zupełnie przestała istnieć. W dzień było cholernie gorąco, w nocy dochodziło do minus 30 stopni. Natura zgłupiała. Niewielu ludzi przetrwało to wszystko, duże skoki temperatury, brak jedzenia, wody, nieludzkie warunki. Zostali tylko najmocniejsi, najwięksi skurwiele i psychopaci. Pośród nich, ja, dwudziestokilkulatek z bagażem doświadczeń. Nie wiedziałem jak dalej żyć, co robić, jak przetrwać. Z pomocą przyszedł wtedy Estevez, był mi jak ojciec, którego nigdy tak naprawdę nie miałem. Wspólnie stworzyliśmy społeczeństwo więźniów, którego głównym zajęciem było zabijanie i rabowanie. Byliśmy z niego dumni, ja byłem. Określaliśmy się mianem banditos. Teraz już nie byliśmy więźniami Bastionu, teraz byliśmy jego mieszkańcami. Wszystko się pojebało. Nie licząc krajobrazów, zmienili się przede wszystkim ludzie, wszelkie dawne wartości odeszły, teraz liczyło się tylko przetrwanie. A zadanie nie było łatwe, z jednej strony Moloch, ogromna maszyna zajmująca cały horyzont, która co dzień zbiera żniwo i przesuwa się w kierunku południa. Z drugiej Neodżungla, podobny twór, tylko zamiast z maszyn złożona jest z wszelkiego rodzaju nowych roślin, o których nie mieliśmy pojęcia. W jej środku mieszkają zwierzęta, dzieci apokalipsy, przystosowane do tych pojebanych warunków, niezwykle agresywne i zdolne do wszystkiego. A my jako mieszkańcy południa musieliśmy się z nimi na co dzień mierzyć. Pewnego razu Fernando i ja zdecydowaliśmy wykarczować dżunglę. Mimo iż te popieprzone zwierzęta były dla nas obiektem ćwiczeniowym z każdym dniem mieliśmy ich coraz bardziej dość. Postanowiliśmy, że las zostanie wycięty, a problem rozwiązany. Jednak po kilku tygodniach walki nas wykończyły, a nasi banditos czuli się coraz gorzej, wielu z nich umarło na jakieś dziwne choroby. Postanowiliśmy przerwać akcję i przesiedlić się trochę bardziej na północ. Oczywiście nadal Bastion pozostawał główną kwaterą i domem dla wielu z nas. Kilka miesięcy później okazało się, że choroby wyniszczają naszą społeczność od środka. Razem z Fernando nie mieliśmy wyboru, zarażeni zostali zutylizowani. Nie mogliśmy ryzykować bezpieczeństwa całej kolonii dla kilkudziesięciu zarażonych osób. Banditos byli naprawdę twardzi, niczego się nie bali, a tym bardziej śmierci. Byli na nią przygotowani, przy naszym boku śmierć była chlebem powszednim. Apokalipsa zmieniła wszystko, nawet zewnętrzny wygląd człowieka. Ludzie wolniej się starzeli, co było jedynym pozytywnym aspektem tego pojebanego promieniowania. Mając pięćdziesiąt kilka lat, wyglądało się jak trzydziestoletni szczyl. Szczerze mówiąc nie słyszałem, żeby kiedyś ktokolwiek na to narzekał.
Zmiana władzy
Mijały miesiące a nasze terytorium się powiększało, udało się nam stworzyć całkiem stabilne i dostosowane do warunków społeczeństwo. Można było powiedzieć, że mimo całego gówna nasi ludzie mogli poczuć się bezpiecznie. Oczywiście, kiedy wszystko zaczęło się układać pech znowu dał o sobie znać. To było około 2024 roku. Z racji tego, że zajmowaliśmy się grabieżami, nie byliśmy mile widziani na innych terenach. Najbardziej nie trawili nas ludzie z Teksasu, nasze częste wizyty szczerze mówiąc, dość ich wkurwiały. Ale nic nie mogli na to poradzić, nikt nie mógł się nam przeciwstawić. W życiu byśmy nie pomyśleli, że ktoś chociażby spróbuje. W połowie „lata” banda szczeniaków z Vegas zorganizowała zasadzkę na nasz konwój. Nikt by się tym nie przejął, gdyby nie fakt, że jakimś cudem jeden z nas zakończył wtedy żywot. Fernando był dla mnie przez te lata niemal jak ojciec, był oparciem dla nas wszystkich. Dużo mu zawdzięczaliśmy, przez te kilka lat poświęcał się nam bez reszty. Dbał o nasze bezpieczeństwo, u jego boku mogliśmy chociaż w małym stopniu wrócić do poczucia normalności. Drugi raz w życiu poczułem tą samą pustkę, tym razem jednak mogłem po prostu wziąć w ręce CKMa i zajebać kilkanaście osób z Vegas. Na długo zapamiętali naszą zemstę, nigdy więcej nie odważyli się podnieś na nas chociażby małego palca. Pochowaliśmy Esteveza z szacunkiem, mimo iż śmierć była dla nas codziennością, jego odejście było smutnym wydarzeniem. Jednak nie tylko zmieniło nasze nastroje, przez kilka następnych tygodni pozostawaliśmy bez przywódcy. Pod koniec września demokratycznie zdecydowaliśmy, że to ja przejmę dowodzenie. Przyszedł czas na porządki w społeczeństwie. Mimo mojego zdziwienia i młodego wieku byłem przygotowany na tę funkcję, Fernando zdążył dużo mnie nauczyć. Jednak mój okres panowania nie trwał długo, co okazało się po pojebanych wydarzeniach w zimie 2025 roku.